środa, 26 lutego 2014

Rozdział 34

Zayn

- Carrie! Nie! Błagam cię! - krzyczałem, ale ona już nie reagowała na moje wołania.
Zmarnowałem swoją szansę, zjebałem jedyną dobrą rzecz, która w życiu mi się przytrafiła. I zrobiłem to z czystej głupoty, na własną odpowiedzialność. Zawaliłem na całym polu i nie mogłem winić Carrie za to, co się teraz działo. Ale żeby aż posuwała się tak daleko? Dlaczego miałaby to robić? Wiem, że ją zdradziłem, ale żeby od razy pędziła do niego?! Do faceta, który wyrządził jej taką krzywdę? Biegnąc za nie zauważyłem, że uciekała do więzienia. Tam, gdzie obecnie przebywał Jack. Zdziwiło mnie to niesamowicie, bo czemu miała pocieszać się u kogoś takiego jak on? Pocieszyłaby się tam w ogóle? A może po prostu chciała zrobić cokolwiek, co wyrządziłoby mi taką samą krzywdę, jaką ja sprawiłem jej. Ale żeby do Jacka? Chwilę później widziałem go wychodzącego na przekór Carrie, która rzuciwszy mu się ramiona, zaczęła go całować. On oczywiście wykorzystując okazję wpił się w jej usta równie mocno. Nie mogłem na to patrzeć.
- Carrie, błagam cię!
Jednakże ona nie słuchała. Nie zwróciła nawet głowy w moją stronę. Po prostu stała tam i obściskiwała się z Jackiem. Moje serce rozsypywało się na kawałki...

I wtedy zadzwonił mi budzik. Czas wstawać do pracy. Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, że to był tylko sen, czy smucić, że w ogóle się obudziłem. Od dnia, kiedy powiedziałem Carrie o mojej zdradzie, nie odzywała się do mnie słowem. A mnie ta niepewność zabijała. Bez Carrie wszystko traciło sens. Nawet nie wiem, kiedy tak mocno ją pokochałem. Ale stało się. A potem spierdoliłem wszystko na równi.
Umyłem się i ubrałem, zjadłem śniadanie i wypiłem kawę, czekał mnie pierwszy dzień pracy po feriach. Szedłem tam z nieco większą "ekscytacją" niż zwykle, gdyż miałem nadzieję spotkać Carrie. Chciałem ją chociaż zobaczyć. A jak będzie możliwość, to zamienić kilka słów i błagać o przebaczenie.
Gdy dotarłem do szkoły zacząłem się zastanawiać, jak właściwie będę ją przepraszał? Jakie mam wytłumaczenie na moje szczeniackie zachowanie? Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym powiedzieć, żeby choć odrobinę załagodzić sytuację. Idąc korytarzem wyszukiwałem wzrokiem tej jednej, wyjątkowej twarzy.
- Dzień dobry, panie Malik - powiedział ktoś zza moich pleców. Pani Bradshaw.
- A dzień dobry, co pani tu robi? - zapytałem chyba nazbyt dociekliwie.
- Przyszłam usprawiedliwić nieobecności Carrie sprzed ferii. Trochę się tego nazbierało w tym roku.
- No tak, nic dziwnego. Dyrektor nie robił problemów?
- Ależ skąd - odpowiedziała z uśmiechem. - Nie moja córka jedna opuściła kilka dni szkolnych.
- W takim razie cieszę się, że przynajmniej w szkole nie będzie miała kłopotów.
- Ja też... - powiedziała ze smutkiem w głosie. - Przepraszam, że tak pana nagabuję, ale... - niepewnie zaczęła.
- Nie odczuwam tak tego - zapewniłem mamę Carrie.
- Po pierwsze dziękuję za ostatnią rozmowę z córką. Może nadal rzadko się uśmiecha, ale zaczęła normalnie funkcjonować - powiedziała, a mnie to trochę ucieszyło. Fakt, że było już lepiej sprawiał mi niemałą ulgę, aczkolwiek dziwiło mnie to, że nie przeżywała naszych problemów tak jak ja. - A po drugie chciała pana prosić o jeszcze jedną przysługę. Obiecuję, że kiedyś się odwdzięczę - zapowiedziała pani Bradshaw.
Przez ułamek sekundy pomyślałem, że ze mną flirtuje. Potem zbeształem się w myślach za takie irracjonalne podejrzenia. Nawet jeśli, co było mało prawdopodobne, to nie miałem teraz czasu ani sił na główkowanie nad tym.
- Naprawdę nie ma sprawy. Rozumiem w jakiej sytuacji jest Carrie i chciałbym jej pomóc - powiedziałem, a na jej twarzy dostrzegłem smutek. Nie wiem, czy wywołany depresją Carrie, czy tym, że chciałem się z nią spotkać t y l k o ze względu na jej córkę. Znowu. Zayn, przestań wszystkich o wszystko oskarżać.
- Dziękuję - powiedziała nieśmiało.
- W takim razie mógłby pan się spotkać ze mną i jako nauczyciel przedstawić mi kilka metod... poradzić jakoś, jak powinnam zachować się w tejże sytuacji? Nie mogę już patrzeć na cierpienie Carrie. A porwanie i usiłowanie zabójstwa nie jest czymś, z czym zmaga się większość nastolatków. Nie wiem, jak jej właściwie pomóc - zakończyła ze łzami w oczach pani Bradshaw.
Ciężko było mi nie mieć podejrzeń, gdy jej mama właśnie zaoferowała mi spotkanie poza szkołą. Rozumiałem, że trudno pomóc swojemu dziecku w tak trudnej sytuacji, że nie zdarza się to często, żeby porywano i trzymane je jako zakładnika. Ale to była kwesta jej sposobu wychowywania córki. Jej miłości do niej i troski o nią. Potrzebowała przede wszystkim czasu, z nim wszystko zaczęłoby się układać. Jednak odrzucanie wprost jej prośby byłoby zbyt niegrzeczne. Musiałem się z tego jakoś wywinąć.
- Pani Bradshaw, oczywiście chciałbym pomóc najbardziej, jak potrafię. Ale czy nie wolałaby pani poprosić o pomoc jakiegoś bardziej doświadczonego nauczyciela?
- Przeszło mi to przez głowę, ale potem uznałam, że zważając na okoliczności, pan byłby najlepszym wyborem - usprawiedliwiła się nieznacznie.
- W porządku w takim razie. Z chęcią pomogę pańskiej córce - odpowiedziałem formalnie.
Gdy pani Bradshaw zaczęła mi dziękować, ujrzałem Carrie na końcu korytarza obserwującą nas ze łzami w oczach. Nie mogłem rzucić się w jej stronę, bo wznieciłoby to podejrzenia ludzi. Patrzyłem tylko w jej oczy, mając głęboką nadzieję, że zrozumie mnie bez słów, jak to wiele razy nam się udawało. Po chwili pożegnałem się z jej matką i ruszyłem na swoje zajęcia. Za godzinę miałem mieć lekcje z klasą Carrie. Czekałem na nie z niecierpliwością.

Carrie

Czy on właśnie rozmawiał z moją mamą? O czym? Po co wogóle się z nią zadaje ? Zresztą nie obchodzi mnie to, to już nie moja sprawa. Nie rozumiem tego. Jak on mógł zrobić coś takiego.? Nawet jeśli się upił, bardzo dobrze wiedział że nie powinien wogóle dotykać alkoholu. Mało mu było kłopotów z Perrie? Po za tym naprawdę pomyślał że go zdradzam? Widocznie mi nie ufa a ja ? Ja głupia wierzyłam że kocha mnie tak bardzo jak ja jego, miałam nadzieję a właściwie wierzyłam w naszą wspólną przyszłość całym sercem. Kocham go. Cholera naprawdę go kocham ale nie jestem w stanie wybaczyć zdrady. Przynajmniej nie teraz. Nie mogę na niego patrzeć bo przed oczami widzę jego z jakąś laską. To boli - bardzo boli. Do tego wszystkiego zaraz będę musiała spędzić z nim całe 45 minut bo mam w-f
.
*

W końcu koniec lekcji. Tak bardzo ucieszyłam się gdy usłyszałam upragniony dzwonek. Poszłam do szafki gdzie zostawiłam niepotrzebne książki, schowałam buty na w-f i wyszłam ze szkoły. Całą lekcje Zayn próbował ze mną porozmawiać, nawet przed lekcją przyszedł do damskiej szatni ale zagroziłam że jeśli nie wyjdzie to zacznę krzyczeć. Wiem, wiem może to było dziecinne zachowanie ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Może po prostu nie miałam siły...tak zdecydowanie nie mam siły. Ostatnio dużo się działo w głowie ciągle odtwarzają mi się sceny z Jackiem, nie mogę zapomnieć o tym co mi zrobił, w nocy prawie nie śpię, albo nie umiem zasnąć albo mam koszmary i budzę się w środku nocy z krzykiem. Chyba...chyba wolałabym umrzeć. Nie mam powodów do życia. Zostałam zgwałcona, przez co czuje się teraz brudna, wykorzystana, czuje się jak dziwka...Zayn mnie zdradził a tata jest alkoholikiem...nawet kiedy dopiero przyjechałam po procesie Jacka do domu ojciec upił się tłumacząc że to tylko kilka piw żeby jakoś odreagować.
Wciąż myśląc o tym wszystkim, wyszłam do domu i od razu powędrowałam na górę do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i opadłam na łóżko. Niemal natychmiast zaczęłam płakać. To wszystko mnie przerasta, nie daje sobie rady...jestem beznadziejna, brzydka, nikomu nie potrzebna…dziwka.. Kierując się wszystkimi myślami poszłam do łazienki wyciągnęłam mały ostry przedmiot jakim jest żyletka po czym kucnęłam przy drzwiach. Może ból fizyczny zastąpi ten psychiczny? Zrobiłam pierwsze cięcie, niezbyt głębokie. Zaraz obok niego zrobiłam następne i jeszcze następne tym razem głębsze. Przycisnęłam ostry przedmiot do ostatniej rany pogłębiając ją jeszcze bardziej i jeszcze bardziej aż krew zaczęła spływać po moim nadgarstku.
- Tak Carrie, należało ci się. Nie byłaś wystarczająco dobra dla Zayna więc cię zdradził... byłaś wystarczająco głupia żeby być w związku z takim psycholem jak Jack...jesz tyle że wyglądasz jak słoń, zdecydowanie to wszystko twoja wina - powtarzałam.
Siedziałam tak jeszcze jakieś 20 minut może 30 sama dokładnie niewiem. W końcu jednak wstałam, przemyłam nadgarstek a ponieważ najgłębsza rana wciąż krwawiła nałożyłam na nią plaster. Tak należało mi się ale nie chce żeby ktoś o tym wiedział. Nie żałuje tego, ponieważ poniekąd troszkę mi ułożyło. Rany troche szczypią ale to tylko pomaga zapomnieć o problemach.
Założyłam jakaś bluzę, leginsy i położyłam się do łóżka z zamiarem pójścia spać ale nie dane mi było zdrzemnąć się bo po jakiś 10 minutach usłyszałam jak mama mnie woła. Ruszyłam więc swoje cztery litery nie chcąc jej niepokoić i zeszłam na dół. Swoją drogą to kiedy moja matka wróciła z pracy ? Nie słyszałam jak wchodziła do domu. Poszłam do kuchni a to co tam zobaczyłam a raczej kogo zawaliło mnie z nóg.

- Profesor Malik ? Co pan tutaj robi?- spytałam zdezorientowana.

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 33

Zayn

Po powrocie do Bradford z jednej strony czułem niewyobrażalną ulgę, a z drugiej miałem wrażenie, że jeszcze przyjdą jakieś nieszczęścia wywołane minionymi zdarzeniami. Mogłem tylko mieć nadzieję, że się mylę.
W Anglii nadal trwały ferie, nie musiałem więc zapieprzać do szkoły i spędzać czasu z tymi małolatami. Śmieszne, uznawałem ich za rozwydrzonych bezmózgich nastolatków, podczas gdy z jedną z nich się pieprzyłem. Jednak Carrie była z zupełnie innej bajki. Ona miała w sobie coś, co sprawiało, że chciałem z nią być zawsze i wszędzie, że mimo różnicy wieku nie odczuwałem w najmniejszym stopniu tego, kim tak naprawdę jesteśmy. Kochałem ją ponad wszystko i wiedziałem, że ona mnie też. Pragnąłem tego, aby już tak zostało. Po powrocie jednak coś się zmieniło.
Próbowałem dodzwonić się do niej, ale nie odbierała. Myślałem, że może rodzice zabrali jej telefon, żeby... właśnie, żeby co? Przecież nie mogli jej ukarać za to, że ją porwano. Ta opcja nie wchodziła więc w grę. Najprawdopodobniejszym było, że nie chciała ze mną rozmawiać. Ale dlaczego? Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby ją ochronić przed Jackiem. Wiem, że może zabrało mi to zbyt dużo czasu, ale przynajmniej było skutecznie i wszyscy przeżyli.
Połowa pozostałości z ferii minęła bez żadnego odzewu od Carrie. Martwiłem się o nią. Nie wiedziałem tylko, czy mogę iść do niej do domu. Sprawa z jej rodzicami nadal była zbyt skomplikowana. A fakt, że ich córka spotyka się z nauczycielem nie ułatwiłby im życia.
Dwa dni przed końcem ferii postanowiłem dać telekomunikacji ostatnią szansę. Zadzwoniłem do Carrie. W słuchawce jednak znów rozbrzmiał głos automatycznej sekretarki. Koniec z tym. Nie mogłem czekać w nieskończoność. Ta niepewność mnie zabijała. Kupiłem ciasto i bukiet kwiatów, po czym poszedłem do jej domu, nie bardzo zważając na konsekwencje. Zapukałem lekko do drzwi. Z każdą sekundą wyczekiwania serce biło mi coraz szybciej.
- O, pan Malik - powiedziała mama Carrie z przyjaznym uśmiechem na twarzy, gdy otworzyła drzwi.
- Dzień dobry. Ja przyszedłem się upewnić, że z Carrie wszystko w porządku.
- Proszę wejść do środka... Pan jest jej nauczycielem, prawda? - zapytała pani Bradshaw, a ja skinąłem głową, w duchu jednak się przeklinając. - To w takim razie ma pan jakieś tam zdolności... pedagogiczne?
- Tak, przede wszystkim zależy nam na dobrym samopoczuciu uczniów. Jeśli potrzebuje... - przerwała mi jej mama.
- Chodzi mi o to, że był tam pan i wie przynajmniej w małym stopniu, przez co Carrie musiała przejść... A ja... Ja już nie wiem, co mam robić. Odkąd wróciła do domu ledwie jada, słyszę jak tłucze się po nocach, chodzi zapłakana... Serce mi się łamie, jak na nią patrzę. Może pan... Może mógłby pan z nią porozmawiać w szkole, zapytać czy nie potrzebuje pomocy? O co dokładnie chodzi?
Było widać, że mama Carrie jest zdesperowana. Pragnęła pomóc swojej córce, ale nie wiedziała jak. A ja nie rozumiałem, dlaczego Carrie była  w takim stanie. Wiem, że została porwana przez szaleńca, mógł jej nagadać różnych głupstw. Ale miałem wrażenie, że nie odciśnie to na niej jakiegoś dużego piętna. Najwyraźniej się myliłem. Teraz musiałem zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby jej pomóc.
Spoglądałem smutno na panią Bradshaw próbując dodać jej otuchy. Oczywiście, że chciałem pomóc i miałem zamiar to zrobić. Musiałem tylko znaleźć drogę na zrobienie tego w ten sposób, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
- Tak, jak najbardziej. Zrobię, co mogę, żeby Carrie wróciła do siebie - powiedziałem lekko się uśmiechając, na co jej mama odzwzajemniła mój gest.
- Dziękuję - odpowiedziała tylko, wypuszczając powietrze, jakby wstrzymywała je od początku naszej rozmowy.
- To może zaczniemy od dzisiaj? Po co czekać do szkoły, myślę, że tu Carrie poczuje się pewniej i swobodniej.
- Dobrze, nie powinna spać - powiedziała ruszając w stronę schodów. - Przepraszam, że tak pana wykorzystuję... Po prawdzie miałam nadzieję, że pan tu wpadnie i zechce pomóc, bo mi już się kończą pomysły jak do niej dotrzeć.
- Naprawdę nie ma sprawy - odpowiedziałem nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć.
Weszliśmy po schodach na górę kierując się w stronę pokoju Carrie. Jej mama zapukała najpierw, po czym uchyliła drzwi.
- Kochanie, śpisz? - nie usłyszałem odpowiedzi, ale zdaje się, że dziewczyna była na nogach. - Masz gościa.
Pani Bradshaw popatrzyła na mnie ze smutnym uśmiechem na twarzy i skinęła mi głową.
- Dzień dobry - powiedziałem do Carrie próbując przybrać 'formalny' ton.
- Dzień dobry - wydukała w odpowiedzi.
Musieliśmy opanować swoje emocje i nie wpatrywać się w siebie nawzajem jak w obrazek, bo jeszcze jej mama by się zorientowała.
- Będę na dole - powiedziała mama Carrie odchodząc.
Wszedłem do jej pokoju i zamknąłem za sobą drzwi.
- Cześć maleńka - wyszeptałem.
Wiedziałem, że Carrie była bliska płaczu. Nie odpowiedziała mi pewnie w obawie, że jak wypowie choć jedno słowo, to wybuchnie. Nie chciałem tego, nie znosiłem patrzeć na nią jak płacze. Za bardzo bolał ten widok. Podszedłem więc nic nie mówiąc, nie wymagając od niej odpowiedzi, ani rozmowy. Usiadłem przy niej na łóżku. Carrie cały czas obserwowała moje ruchy, jakby się obawiała tego, co zamierzam zrobić.
- Spokojnie, twoja mama zaprosiła mnie tu jako pedagoga, martwi się o ciebie - powiedziałem patrząc jej głęboko w oczy i pocierając delikatnie kciukiem jej policzek.
Carrie nadal nie odpowiadała. Wziąłem ją więc w swoje ramiona i przytuliłem najmocniej, jak umiałem, oczywiście próbując jej nie udusić. Zostaliśmy w takiej pozycji przez następne kilkanaście minut. Niestety musieliśmy się od siebie odsunąć. Nie mogliśmy ryzykować wparowaniem tu jej mamy. Niewątpliwie zdziwiłby ja nasz widok. Usiadłem naprzeciwko niej i złapałem ją za rękę. Carrie miała cały czas spuszczony wzrok w pościel. Jedyne o czym w tej chwili marzyłem, to o jej szczerym uśmiechu.
- Kochanie, masz ochotę na małe dymanie? - zapytałem żartobliwie, a w odpowiedzi otrzymałem jej uśmiech, ale nie taki, o jakim marzyłem.
Szturchnęła mnie w ramię zaczepnie, aczkolwiek nadal siedziała na łóżku wpatrując się uparcie w kołdrę.
- Zayn... - zaczęła w końcu.
- Csiii, nic nie musisz mówić - powiedziałem i złożyłem czuły pocałunek na jej wargach. Carrie jednak chciała czegoś więcej. Wpiliśmy się w swoje usta i pogłębiliśmy pocałunek, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej namiętny. Poczułem łzy na swoich policzkach, które jednak nie były moimi. To Carrie dała w końcu upust swoim emocjom. Gdyby nie fakt, że jesteśmy w jej domu, a pani Bradshaw siedzi na dole, nie hamowalibyśmy się. Jednak nasz związek nadal nie mógł wyjść na jaw.
Oderwaliśmy się powoli od siebie i zetknęliśmy czołami. Oddychaliśmy ciężko po minionym pocałunku. Gdy oddechy się nam nieco uspokoiły, pomyślałem, że nadszedł czas, żeby poważnie z Carrie porozmawiać.
- Kochanie, powiedz mi co się dzieje... Martwię się o ciebie.
- Nic, Zayn... Po prostu muszę przetrawić te zeszłe tygodnie.
- Przecież widzę, że coś gorszego cię trapi. Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
- Wiem... Ale naprawdę nie masz powodów do zmartwień. Zacznie się szkoła, wrócę do swoich stałych obowiązków i mi minie.
- Skoro tak mówisz... Jak będziesz gotowa, to ja jestem do twojej dyspozycji. Zawsze... - popatrzyłem na nią zdecydowanie.
- Tak jest. I wiem - uśmiechnęła się do mnie smutno.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o kilku poprzednich dniach, o powrocie do szkoły, o ciągłym ukrywaniu naszego związku, naszego uczucia. Ciężko było chować się z czymś, co my tak wyraźnie czuliśmy i widzieliśmy. Ale nie mieliśmy wyboru. Tak długo, jak Carrie chodziła do szkoły, a ja w niej pracowałem, musieliśmy zachowywać się stosownie do sytuacji.
Do tego dochodziły moje osobiste rozterki. Niemalże zapomniałem o pewnej nocy, podczas której to zdradziłem moją dziewczynę. Czułem się z tym okropnie. Ale nie mogłem jej teraz o tym powiedzieć. Już była w kiepskim stanie, załamana, a ta informacja by ją tylko dobiła. Nieważne, jak bardzo wierzyła w moje uczucia do niej, takie coś w zaistniałej sytuacji zniszczyłoby ją. A potem mnie w momencie, gdy Carrie by mnie opuszczała.


Carrie

Nie mogłam mu powiedzieć. Po prostu nie mogłam. Był tu trzy dni temu lub cztery sama już nie wiem. Potraciłam się. Myślałam, że tak będzie łatwiej, że dam sobie radę, ale wcale tak nie było. Jak mam powiedzieć mojemu chłopakowi, że go zdradziłam? Wiem, że to był gwałt, ale jednak uprawiałam seks z innym. Nie potrafię sobie z tym poradzić. W mojej głowie cały czas odtwarza się ta sama scena. Nawet kiedy to Zayn mnie przytula przechodzą mnie ciarki. Do tego dochodzą jeszcze rodzice... Niby co, a raczej jak mam to powiedzieć. Nie umiem... wstydzę się. Zwyczajnie się tego wstydzę. Przecież oni pewnie wciąż myślą, że jestem dziewicą... Nie, zdecydowanie nie chcę, żeby się dowiedzieli. Westchnęłam i ruszyłam w stronę łazienki. Muszę się ogarnąć, w końcu życie toczy się dalej, a ja nie chcę bardziej martwić mamy. Ona bardzo to wszystko przeżywa. Obwinia siebie za to, że zostawiła mnie samą w domu. Tłumaczyłam jej, że to wcale nie jest tak... że to nie jest niczyja wina, ale ona mnie nie słucha. Wzięłam prysznic, pomalowałam i ubrałam się. Postanowiłam spotkać się dziś z Zaynem. Muszę powiedzieć mu prawdę. To nie fair w stosunku do niego, że o niczym nie wie. Pewnie mnie zostawi, bo uzna, że go zdradziłam, że sama byłam chętna. Usiadłam na swoim łóżku i zadzwoniłam do mulata.
- Carrie, kochanie wszystko w porządku?
- Tak wszystko okey. Po prostu chciałam pogadać. Znaczy my musimy porozmawiać. Mogę dziś do ciebie wpaść?
- Tak jasne, cały czas jestem w domu.
- Okey będę za 15 minut. Do zobaczenia.
- Na razie maleńka.
Wzięłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torebki i wyszłam z domu. Oczywiście nie obyło się bez wielkiego zaskoczenia mamy i mnóstwa pytań typu "Wszystko w porządku? Gdzie idziesz? Za ile będziesz?". Rozumiałam, że się martwi, więc cierpliwie odpowiedziałam na pytania. Oczywiście musiałam skłamać. Powiedziałam, że idę do koleżanki pogadać i wrócę przed dziesiątą. Kiedy już miałam zapukać do drzwi domu Zayna, ktoś złapał mnie za rękę uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Powoli odwróciłam się, a przed sobą ujrzałam drobną blondynkę. Kojarzyłam ją, gdzieś już ją widziałam. Tylko nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie.
- Chciałam tylko dać ci to - powiedziała, podała mi jakąś kopertę i tak po prostu odeszła.
Patrzałam jak jej postać znika z pola mojego widzenia i wtedy sobie przypomniałam. To ta sama dziewczyna, którą widziałam w hotelu w Barcelonie. Kłóciła się z Jackiem. Ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Postanowiłam, że otworzę kopertę potem, teraz moim priorytetem było powiedzenie Zaynowi prawdy.

*

Siedziałam w salonie Zayna już jakieś 20 min i nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Jemu jakby to nie przeszkadzało, więc siedzieliśmy w zupełnej ciszy czasami tylko spoglądając na siebie nawzajem. Dalej Carrie, tak trzeba, powtarzałam w głowie.
- Zayn, muszę ci o czymś powiedzieć - wydukałam w końcu.
- Tak ja też chciałbym o czymś porozmawiać.
- Dobrze więc ty zacznij
- Carrie ja... nie wiem jak to powiedzieć - schował głowę między swoimi dłońmi, ale zaraz ponownie na mnie spojrzał, a w jego oczach były łzy?
O co chodzi do jasnej cholery, pytałam samą siebie w myślach.
- Pamiętasz ten dzień, w którym mieliśmy iść na randkę, a ty ją odwołałaś, bo byłaś z jakimś dawnym znajomym i nie miałaś dla mnie czasu?
- Zayn to nie tak, to był Jack ja nie...
- Wiem Carrie, teraz już wszystko wiem. Skapłem się, szkoda tylko, że tak późno - przerwał mi - Boże jaki ze mnie jest idiota. Ja myślałem, że ty... że mnie olałaś albo co gorsza, że mnie zdradziłaś lub coś w tym stylu. Byłem wściekły i poszedłem do baru. A tam... upiłem się. Carrie ja nic nie pamiętam - spojrzał na mnie - rano obudziłem się w swoim łóżku... z jakąś blondynką... ja nie chciałem... Carrie, tak bardzo cię przepraszam. - Zatkało mnie jak on mógł zrobić coś takiego? - Powiedz coś proszę - prosił chłopak, a ja wybuchłam.
- Kurwa, Zayn co mam ci powiedzieć, co chcesz usłyszeć? - wrzeszczałam a po policzkach popłynęły pierwsze łzy. - Jak mogłeś mi to zrobić? To ja zastanawiam się jak powiedzieć ci o... o tym ze zostałam... zostałam zgwałcona - jąkałam się. - Bałam się, że mnie zostawisz, że mnie nie zrozumiesz a ty? Ty mnie zdradziłeś. Tak po prostu mnie zdradziłeś - wyszeptałam.
Po chwili zerwałam się z kanapy, na której siedziałam i wybiegłam z domu po mimo protestów Zayna.











poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 32

Zayn

- Myślisz, że się ciebie boje - powiedział Jack nadal leząc na Carrie, nie racząc mnie nawet swoim spojrzeniem.
- Nie chcesz się przekonywać chuju do czego jestem zdolny - wysyczałem przez zęby.
Jack tylko się zaśmiał. Moja cierpliwość się kończyła. Nie mogłem wycelować do niego bronią, gdy przygniatał moja dziewczynę, bo i tak nie oddałbym strzału. Czekałem wiec na jego krok, modląc się o to, by wszystko poszło po mojej myśli.
- Słyszałeś mnie, zjebancu?! - ryknąłem juz nie umiejąc dłużej powstrzymywać złości mnie ogarniającej.
W odpowiedzi Jack po raz ostatni spojrzał na Carrie i prowokacyjnie poruszał biodrami, próbując chyba zaspokoić choć w małym stopniu swoje potrzeby. Wstał powoli z mojej dziewczyny, obnażając jej półnagie ciało i zapłakaną twarz. Gdy ją ujrzałem moje serce na moment się zatrzymało. Nie znosiłem oglądać jej w takim stanie. Zawsze pragnąłem dla niej tylko szczęścia, chciałem zapewnić jej bezpieczeństwo, ale Jack przekreślał moje postanowienia jedno po drugim i nie dawał nam szans na zaznanie spokoju.
- I co teraz zrobisz? - zapytał z cwanym uśmieszkiem na twarzy, który doprowadzał mnie do szału. Nie mogłem na niego patrzeć, wzbudzał we mnie niesamowite obrzydzenie. Zignorowałem jego pytanie.
- Carrie kochanie, proszę chodź do mnie... - powiedziałem spokojnie ze łzami w oczach, które mimowolnie mi do nich napływały.
- Zayn - dziewczyna była bliska wybuchnięcia.
Zaczęła powoli podnosić się z łóżka, próbując znajdować się jak najdalej Jacka, który nadal stal po lewej stronie łóżka, z chytrym, obleśnym uśmiechem na twarzy.
- Wszystko będzie w porządku - zapewniałem ją, próbując dodać otuchy.
- Oj będzie - wysyczał Jack i pociągnął Carrie za włosy, zrywając ją gwałtownie z łóżka.
Dziewczyna pisnęła przeraźliwie i wylądowała u boku jej prześladowcy. Stanął za nią i nie wiadomo nawet skąd, wycelował broń, którą  trzymał w reku, w jej skroń. Obleciał mnie niewyobrażalny strach. Zastanawiałem się ,czy byłby w stanie pociągnąć za spust, jednak żadna odpowiedz nie przychodziła mi do głowy. On był nieobliczalny.
- No to teraz... cwaniaku, odłóż bron - zarechotał Jack. Był obrzydliwy.
- Zostaw ja - powiedziałem z morderczym błyskiem w oku. - Jeśli ją skrzywdzisz, to cię zabije..
- Śmiało. Gdy ja zabije Carrie, to i tak juz nie będę miał powodów, by żyć. A szkoda, miałem nadzieje, ze to się inaczej skończy - powiedział z udawanym smutkiem w glosie.
- Zayn! Nie zabijaj go, to nic nie zmieni. Jeśli mnie zabije, a ty zabijesz go, to zmarnujesz sobie życie! A jeśli go nie skrzywdzisz, to będziesz miał jeszcze okazje do szczęścia.
- Maleńka... Ale bez ciebie i tak nie zaznam tego szczęścia... - wyszeptałem, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Emocje mnie przerosnęły.
- Zamknijcie sie! - ryknął Jack wściekle, a Carrie aż podskoczyła. - Ostatnia szansa... Jeśli teraz wyjdziesz z tego pokoju, daruje jej życie. A ciebie, najdroższy Zaynie, dopadnę kiedy indziej...
Dziewczyna poruszała ustami, jednakże nie wydobywała z siebie dźwięku. Po zbyt długiej chwili zorientowałem się, że chce mi cos przekazać. Wpatrywałem się w nią próbując wyczytać z ruchu jej warg, co ma mi do powiedzenia. Jack w tym czasie czekał na mój ruch, dając mi wybór. "Udawaj, ze wychodzisz. Będzie dobrze." Zrozumiałem cos na kształt tego. Nie będąc pewnym swojej decyzji i tego, co rzekomo usłyszałem, zacząłem się wycofywać.
- Pójdę - powiedziałem udając zrezygnowanego człowieka najlepiej, jak potrafiłem.
- Nareszcie jakaś mądra decyzja - zachichotał Jack.
Kierowałem się w kierunku drzwi od sypialni, cały czas będąc zwróconym do nich przodem. Gdy poczułem za plecami ścianę, odwróciłem się i wyszedłem na korytarz. Podszedłem do wejściowych drzwi, i trzasnąłem nimi, mając nadzieje, ze Jack nabierze się na to i niebawem wyjdzie z sypialni prosto w moje sidła.
Czekałem z trzęsącymi się rękoma na to, co ma nastąpić. Analizowałem sytuacje. Musiałem zdecydować, co zrobię, gdy ujrzę Jacka bez Carrie jako zakładniczki pod ramieniem. Strzele od razu, czy rzucę się na niego, przygwożdżę do ziemi, zleje do nieprzytomności ? Żadne rozwiązanie nie wydawało się być właściwym. Schowałem sie za jedna ze ścian, poruszając sie jak najciszej umiałem. Pozostało mi jedynie czekanie.

Carrie

- Jak on się dowiedział że tu jesteśmy ? - Krzyknął Jack.
- Niewiem, skąd mam to wiedzieć - wzruszyłam ramionami.
- Później się tego dowiem. Jeśli wezwał policje to przysięgam że zabije go jak psa. Zbieraj się, wyjeżdżamy.
- Gdzie?
- Dowiesz się na miejscu. Ubieraj się nie mamy czasu - Posłusznie zaczęłam zbierać swoje rzeczy, pakując je do plecaka. Już chciałam zacząć się ubierać ale poczułam ręce na moim gołym brzuchu gdyż wciąż byłam w samym staniku.
- Nie martw się, niedługo  dokończymy to co nam przerwano - wyszeptał do mojego ucha po czym cmoknął mój policzek i poszedł spakować swoje rzeczy. Na wspomnienie kolejnej próby gwałtu w oczach ponownie zebrały się łzy. Szybko nałożyłam na siebie spodnie z dresu i jakąś bluzkę.
- Choć już i pamiętaj że masz być grzeczna - lekko skinęłam głową i otworzyłam drzwi. Zaraz za mną szedł Jack. Kiedy tylko przekroczył próg pokoju został tam spowrotem wciągnięty. Jakiś chłopak rzucił się na niego i zaczął okładać go pięściami po twarzy. Domyśliłam się że to Zayn. Tak bardzo chciałam się do niego przytulić, schować w jego ramionach. Wróciłam do pokoju. Zayn był jakby w transie. Siedział okrakiem na Jacku i bił na wszystkie możliwe sposoby. Widziałam że jeszcze chwilą i go zabije bo już powoli tracił przytomność. Położyłam rękę na ramieniu chłopaka
- Zayn, proszę przestań - powiedziałam ale on nadal wydawał się mnie nie słyszeć - Zayn spójrz na mnie - krzyknęłam po czym wzięłam jego twarz w swoje dłonie zmuszając go do podniesienia wzroku - Proszę cię przestań. Zabijesz go.
- To właśnie powinienem zrobić, należy mu sie za to co ci zrobił.
- Nie chce żebyś mnie zostawił - szepnęłam a łzy powoli spływały po moich policzkach. Zayn spojrzał na Jacka . Widząc go nie przytomnego wstał i objął mnie.
- Nigdy cię nie zostawię Carrie
- Jeśli go zabijesz, to trafisz do więzienia. Nie chce tego - Łkałam.
- Ciii...skarbie nie płacz...wszystko będzie dob...- nie zdążył dokończyć a do pokoju weszło dwóch policjantów.
- Wszystko w porządku panie Malik ? Mówiliśmy żeby pan zaczekał.
- Tak wszystko dobrze. Nie mogłem dłużej czekać on ją prawie zgwałcił - powiedział mocniej mnie przytulając. Jak ja mam mu powiedzieć że on już mnie zgwałcił i to u mnie w domu. Że to już byłby drugi raz ?
- Dobrze, wszystko mamy pod kontrolą zaraz przyjedzie karetka która zawiezie pana Smith'a do szpitala a potem czeka go proces.

* miesiąc później
Siedziałam w łóżku i znów rozmyślałam. Nie mogłam tak po prostu zapomnieć o tym co się stało. Po tym zdarzeniu wróciliśmy do Londynu. Proces odbył się około dwa tygodnie po całym zdarzeniu. Zayn cały czas mnie wspierał, był przy mnie. Zresztą tak jest do teraz mimo tego, że ja wciąż nie doszłam do siebie. Oczywiście na procesie opowiedziałam co się stało zmieniając tylko kilka szczegółów. Nie mogło się wydać ze jestem dziewczyną Zayna, że jesteśmy parą bo on jest moim nauczycielem a ja jego uczennicą. Powiedziałam więc że to mój przyjaciel i o wszystkim mu powiedziałam a Jack po prostu był zazdrosny i ubzdurał sobie że to mój chłopak. Dlatego mu groził a mnie porwał. Oczywiście trudno było w to wszystko uwierzyć bo Zayn przyleciał za mną aż do Barcelony ale nie mieli innego wyjścia. Zayn potwierdził moje zeznania a Jack ? Okazało się ze jest chory psychicznie. Ciągle powtarza że ja należę do niego, że tak już będzie na zawsze, że to jeszcze nie koniec. Sąd skierował go do zakładu psychiatrycznego gdzie spędzi co najmniej 10 lat.

Niestety o całym zdarzeniu musieli dowiedzieć się rodzice. Zadawali mnóstwo pytań więc opowiedziałam im wszystko po kolei tak jak to robiłam w sądzie. Oni również nie mogli dowiedzieć się o moim chłopaku, nie byłam na to gotowa tym bardziej że niewiem jak na tą wiadomość zareagowałby mój tata i szczerze ? Nie chce wiedzieć.

Do szkoły wracam za tydzień. Po przyjeździe nie chciałam tam chodzić, nie wytrzymałabym tego. Zapewne każdy by się na mnie gapił, każdy obgadywał, szeptał za moimi plecami. W piątek zaczęły się ferie zimowe i zostało jeszcze trochę ponad tydzień wolnego z czego bardzo się cieszę.

To wszystko moja wina. Gdyby nie ja Zayn wiódłby spokojne życie, nie zostałby postrzelony, nie musiałby lecieć tak daleko, nie miałby tyle problemów. Znalazłby lepszą dziewczynę. No bo co ja mogę mu ofiarować? Nic. Zupełnie nic. Kto chciałby mieć dziewczynę z taką przeszłością, taka brzydką, zgwałconą...brudną. Nie powiedziałam mu o tym ale wkrótce to zrobię. Nie zasługuje na niego ale nie potrafię go zostawić. Zbyt mocno go kocham Może jak dowie się prawdy to sam odejdzie.?

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 31


Zayn

Nie spałem cala noc. Moja głowę zaprzątały cały czas te same myśli: Co zrobię, jak juz ich znajdę? Czy mam pozbyć się Jacka ostatecznie, bo inaczej nie da nam spokoju? Zawiadomić policje? Działać na własną rękę? Odbić Carrie i uciec przed tym psychopata, kryjąc się przed nim do końca życia? Morderstwo - wiadomo... Liczyłoby się z późniejszymi problemami. Ale znacznie ułatwiałoby nam wspólne życie, gdybym nie wpadł w ręce glin. Jednak zabicie człowieka nie jest łatwym czynem. Może i był czas, kiedy przysłowiowo nie miałem serca i byłbym w stanie krzywdzić ludzi bez zahamowań, ale zmieniłem się. Carrie mnie zmieniła i jestem pewny, ze nie zaakceptowałaby  mnie - z mojej mrocznej przeszłości..
Tak minęła właśnie cala moja noc, na rozmyślaniach, czy postąpić właściwie, ale prawdopodobnie nieskutecznie i nieefektywnie na dłuższą metę, czy nieetycznie i brutalnie, ale z gwarancja na przyszłość bez Jacka. Zdecydowałem dopiero rano...
- Dzień dobry, chciałbym zarezerwować bilet do Barcelony na jak najszybszy termin.
- Tak się składa, ze dzisiaj o 15:00... - zaczęła mówić kobieta po drugiej stronie linii, a ja juz wiedziałem, ze polecę tam dzisiaj.
Po zarezerwowaniu biletu prędko spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, zjadłem obiad i pojechałem do Liama. Chciałem się z nim pożegnać przed podróżą, w końcu nie wiadomo było, kiedy znowu się spotkamy i czy w ogóle, zważając na niepoczytalność Jacka.
Spędziłem u przyjaciela nie całą godzinę, opowiedziałem mu o zaistniałej sytuacji, a on całkowicie poparł mój plan. Byłem mu za to niezmiernie wdzięczny, gdyż sam nie byłem pewny do ostatniej chwili podjętej przeze mnie decyzji. Liam pomógł mi uwierzyć w słuszność moich przyszłych działań.
Na lotnisko dojechałem szybciej niż myślałem, przez co czekanie na mój lot wydało się dłużyć jeszcze bardziej. Usiadłem wiec na krzesełku i po raz enty w przeciągu ostatnich 24 godzin zacząłem rozmyślać o najbliższych planowanych zdarzeniach. Marzyłem o tym, aby wszystko potoczyło się po mojej myśli.


Nawet nie zorientowałem się, gdy minęła 19:00. Przez megafon poinformowali pasażerów mojego lotu, ze mają się zacząć kierować do odprawy. Kilkanaście minut później siedziałem juz w samolocie.
Podroż przebiegła mi bardzo szybko, drzemka pozwoliła mi choć troche nadrobić nieprzespana noc, dzięki czemu mój mózg mógł zacząć odrobinę trzeźwiej myśleć. Carrie zdążyła napisać mi ostatniego smsa z nazwa hotelu, do którego się udali. Miałem nadzieje, ze nadal tam są. Barcelona była pięknym miastem i gdyby nie fakt, ze znalazłem się tu nie z własnego wyboru, to cieszyłbym się ta chwila. Nadzwyczajnością i pięknem tego miejsca. Po odebraniu swojego bagażu i wyjściu z budynku, natychmiastowo musiałem znaleźć taksówkę i pojechać do mojego hotelu.
- Do hotelu el Coche proszę - powiedziałem moim łamanym hiszpańskim.
- Sie robi - odpowiedział kierowca w moim ojczystym języku, co mnie zdumiło. - Piękny kraj, prawda?
- Ah tak - odpowiedziałem taksówkarzowi próbującemu nawiązać ze mną konwersacje. - Gdyby nie to, po co tu przyjechałem, byłbym wniebowzięty - odpowiedziałem ze smutnym uśmiechem na twarzy.
- Och...
Gdy tylko pomyślałem, ze mężczyzna nie chce być wścibski, ten kontynuował swoja krotka wypowiedz.
- A co pana tu sprowadza?
Nie wiem dlaczego, ale nie usłyszałem w jego glosie żadnej chytrości, która kazałaby mu dowiedzieć się o mnie jak najwięcej. Zdawało mi się, ze chciał najprościej w świecie pomoc. Opowiedziałem mu wiec w skrócie moja historie, pomijając te 'kryminalne' szczegóły i zastępując je tymi mniej dramatycznymi. Wysłuchał mnie z cierpliwością, a na koniec odmówił płacenia za przewóz, gdyż nie umiał znaleźć słów dodających mi otuchy, wiec zafundował mi darmową jazdę.
W hotelu zostawiłem swój bagaż, schowałem pieniądze, które zdecydowanie przydadzą się nam później, wyciągnąłem pistolet z walizki i wsunąłem go za pas spodni. Podjąłem decyzje. Nie będzie naszymi życiami rządził jakiś psychiczny ciul. Zrobię światu przysługę,
pozbywając się go. Miałem tylko nadzieje, ze Carrie zrozumie moją decyzje.
Specjalnie wynająłem pokój w hotelu, który znajdował się blisko tego, gdzie Jack przetrzymywał moją dziewczynę. Nie chciałem robić zamieszania z autami, które być może tylko bardziej nam przeszkodziły niż pomogły w "ucieczce". Przeszedłem się do Casablanki, udając tak zrelaksowanego jak tylko umiałem, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Była 23 wieczorem, wiec nieprawdopodobnym było, żeby juz spali. Tym lepiej. Będę mógł oglądać minę tego skurwiela, gdy jego szaleńczy plan rozpada się kawałek po kawałku.
Wszedłem do holu, spojrzałem w kierunku recepcji i z ulga stwierdziłem, że za lada stoi młoda dziewczyna, która z łatwością omotam i wypytam o numer pokoju Carrie.
Piec minut później jechałem winda na 13. piętro, z sercem walącym jak oszalałe, z myślami rozbieganymi i jednym przeważającym uczuciem nad wszystkimi innymi - strachem. Jeśli coś  stanie się mojej dziewczynie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wysiadłem z windy, a juz dwa metry dalej dojrzałem drzwi z numerem 255 na środku. Zaczepiłem sprzątaczkę, którą przechodziła właśnie obok mnie i mimo, iż strasznie nie chciałem jej w to wciągać, nie miałem wyboru.
- Mogłaby pani otworzyć dla mnie te drzwi? Zapomniałem swojego klucza, a dziewczyna śpi i nie chce jej budzić, a ja mam cisnącą mnie potrzebę skorzystania z toalety - powiedziałem kokieteryjnie.
- Oczywiście - odpowiedziała i wsunęła kartę w zamek elektroniczny. Drzwi się uchyliły, a moje życie przybrało nieznanych mi dotychczas barw.

Carrie

Obudziłam się koło 9, wzięłam szybki prysznic ubrałam się i ruszyłam do kuchni. Po drodze zajrzałam do salonu. Jack spał na kanapie, strasznie chrapiąc. Zrobiłam sobie kawy i usiadłam przy stoliku. Wszystkie pytania po raz kolejny zasypały moją głowę. Nigdy nie pomyślałabym że czeka mnie taka przyszłość. Czym sobie na to zasłużyłam ? Czy naprawdę to wszystko musiało spotkać akurat mnie ? Potrząsnęłam głową. Nie Carrie nie myśl o tym...przestań...od tego wszystkiego aż rozbolała mnie głowa. Wróciłam do sypialni, wzięłam jakaś książkę z półki i postanowiłam trochę poczytać.

*

- Jak ci się dziś podobało kochanie ? - spytał Jack kiedy tylko weszliśmy do apartamentu. Cały dzień zwiedzaliśmy miasto. Czy on naprawdę myślał że mi się to podoba? Tyle czasu musiałam z nim spędzić i słychać jakiś cholernych historii z jego życia które miały być zabawne...czy nie zauważył że za każdym razem kiedy nazwał mnie swoim kochaniem mało co a zwróciłabym całą zawartość swojego żołądka wprost na niego ? Chcąc nie chcąc musiałam udawać, nie chciałam żeby inni cierpieli za mnie a jestem pewna że tak by się właśnie stało gdybym nie była posłuszna. Westchnęłam i ruszyłam w stronę sypialni.
- Było fajnie - odparłam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic innego.
- To jeszcze nie koniec atrakcji skarbie - mówił powoli do mnie podchodząc - Chce się z tobą kochać - powiedział. Stałam i gapiłam się na niego nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Zaczęłam energicznie potrząsać głową - Słuchaj Carrie...nawet mnie nie denerwuj...ostatnio czekałem na ciebie aż za długo, a temu palantowi oddałaś się po zaledwie kilku tygodniach znajomości. Nie chce żeby to wyglądało tak jak nasz ostatni raz - Powiedział. Na tamto wspomnienie aż się wzdrygnęłam - Dlatego lepiej ze mną współpracuj, kocham cię ale nie będę znosił nieposłuszeństwa.
Po tych słowach popchnął mnie na tyle mocno że upadłam prosto na łóżko. Od razu się do mnie przykleił i zaczął całować mnie po całym ciele...szyja...brzuch...Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, jedna po drugiej aż w końcu zamieniły się w mały wodospad. Moje całe ciało przeszedł dreszcz.
- Nie proszę cię Jack...- łkałam- błagam cię nie rób tego ...ja...ja nie chce...
- Zamknij się - krzyknął po czym uderzył mnie w twarz - Zamknij się albo następnym razem uderzę o wiele mocniej - warknął. Coooo? Czy on sobie ze mnie żartuje? To teraz jak uderzył ? Lekko ? Miałam wrażenie ze na moim policzku wybuchnął mały pożar, tak bardzo piekł mnie po uderzeniu. Zaczęłam się wiercić, próbowałam go z siebie zrzucić ale on był za ciężki. Po kolei pozbywał się moich ciuchów aż zostałam w samej bieliźnie. Nie rozumiałam. Cały dzień był miły...udawał cudownego chłopaka...był wręcz idealny a teraz ? Znów zamienił się w potwora.
- Nie...- zaczęłam krzyczeć - Ty potworze, puść mnie. Zamknęłam oczy i jeszcze bardziej płakałam. Nagle otworzyły się drzwi sypialni.

- Masz trzy sekundy żeby zostawić ją w spokoju albo rozwalę ci głowę śmieciu.

Bardzo, ale to baaardzo przepraszamy za takie opóźnienie, ale mamy tyle obowiązków, że nie wyrabiamy. Od teraz rozdziały piszemy już na bieżąco.
Jeśli czytasz zostaw po sobie jakiś ślad, choćby zwykłe " czytam ". Chciałybyśmy wiedzieć czy ktoś czyta to fanfiction;** 

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 30

Carrie

Kiedy opuściliśmy pokład samolotu, wyszliśmy z lotniska i wsiedliśmy do czarnego, nieznanego mi auta. Usiadłam na miejscu pasażera. Jack odpalił silnik i bez słowa ruszył jadąc wzdłuż ulicy. Chciałam się zapytać gdzie i po co jedziemy ale wiedziałam, że i tak mi nie odpowie. Westchnęłam i spojrzałam przez okno. Strasznie bolała mnie głowa i byłam zmęczona. Co prawda trochę zdrzemnęłam się podczas lotu ale to trwało zaledwie 20 min.  Zastanawiałam się czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę moją rodzinę...Zayna. Powoli zaczynałam już tracić nadzieję. Do ostatniej chwili wierzyłam że nie wyjadę z Anglii, że Zayn mnie uratuje, nie pozwoli na to. Przez telefon powiedział że przyjedzie na lotnisko ale jak widać jego plany nie powiodły się. Nie mam do niego żalu, to nie jego wina. To wszystko działo się tak szybko, że mógł po prostu nie zdążyć. Kiedy tylko dowiedziałam się gdzie zabiera mnie ten psychopata od razu udałam że musze iść do ubikacji, a kiedy już tam byłam wyciągnęłam telefon i napisałam krótkiego sms-a w którym powiadomiłam mulata o tym że Jack zabiera mnie do Hiszpanii. Sama się zdziwiłam miejscem mojego obecnego pobytu.  Zawsze chciałam tu przyjechać ale na pewno nie w takich okolicznościach. Nawet nie zorientowałam się kiedy samochód się zatrzymał.
- Posłuchaj - zaczął Jack - Wiem, że to co mówiłaś nie jest prawdą. Kochasz tego palanta, ale nie martw się, sprawię, że o nim zapomnisz. Sprawię, że znów będziesz patrzeć na mnie tak jak kiedyś, że na nowo mnie pokochasz. Ale nie o tym chciałem teraz porozmawiać - spojrzał na mnie poważnie - Przez jakiś czas zamieszkamy w hotelu. Mam nadzieję, że będziesz grzeczna i nie przyjdzie ci do głowy żaden głupi pomysł. Nie chciałbym skrzywdzić twojego...kochasia a uwierz mi gdyby nie ty już dawno bym się go pozbył - zakończył. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc po prostu skinęłam głową na znak zrozumienia. Wyszliśmy z auta i udaliśmy się w kierunku dużego budynku. Starałam się trzymać od chłopaka na dystans ale on złapał mnie za dłoń i przyciągnął bliżej siebie, owinął swoją prawą rękę wokół mojej talii. Wiedząc, że muszę sobie z tym jakoś poradzić postanowiłam rozejrzeć się po okolicy. Hotel z zewnątrz wyglądał na bardzo luksusowy. Jego budynek liczył około 15 pięter. Przy wejściu widniał duży neonowy napis " Witamy w hotelu Casablanca". Weszliśmy do środka i tak jak się spodziewałam wszystko było tu luksusowe.
- Poczekaj tu na mnie - zarządził. Podeszłam do skórzanej kanapy i usiadłam. Byłam wykończona. Moje powieki z trudem unosiły się do góry. Myślałam, że za niedługo będę musiała je przytrzymać aby nie opadły. Na szczęście nie czekałam długo i po chwili jechaliśmy windą do naszego pokoju. Wjechaliśmy chyba na 13 piętro. Kiedy drzwi pokoju otworzyły się ze zdziwienia chyba opadła mi szczęka. Pokój wyglądał nieziemsko i gdyby nie okoliczności w jakich się tu znalazłam cieszyłabym się jak głupia że tu jestem. Niestety mnie nie było do śmiechu. Ściągnęłam kurtkę, buty i ruszyłam przed siebie. Apartament posiadał salon z dużym telewizorem, kanapą, małym stolikiem , w pełni wyposażoną kuchnie, przestronną łazienkę i co najgorsze jedną sypialnie. Chyba nie myśli że będę z nim spać? Zapytałam samą siebie w myślach, stojąc nad dużym pościelonym łóżkiem. Poczułam ręce oplatające mnie w pasie a po chwili gorący oddech na szyi
- Pewnie jesteś zmęczona kochanie. Połóż się spać. Jutro czeka nas dzień pełen atrakcji.
- Co masz w planach? - zapytałam.
- Tego dowiesz się jutro skarbie. To niespodzianka. A teraz idź już spać - powiedział i lekko popchnął mnie w stronę łóżka.
- Wezmę tylko szybki prysznic .? - po części spytałam,
- Jasne, tam w szafie masz piżamę. Ja idę pooglądać telewizję a gdy skończysz pójdę się wykąpać.
Tak jak powiedziałam tak zrobiłam. Kiedy Jack wyszedł, wzięłam piżamę i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na zamek i sprawdziłam telefon.
- O nie tylko nie to - jęknęłam. Została ostatnia kreska baterii a ja nie miałam przecież ładowarki. Szybko napisałam sms - a do Zayna.
"Bateria się kończy. Jesteśmy w jakimś hotelu Casablanca w Barcelonie. Kocham Cię"
Po wysłaniu wiadomości wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i z wyładowanym już telefonem wyszłam z łazienki. Schowałam urządzenie głęboko pod łóżko i położyłam się. Chwilę jeszcze rozmyślałam o tym wszystkim co się teraz dzieje ale nie trwało to długo, gdyż nawet nie wiedziałam kiedy, zmorzył mnie sen.

*

Obudziły mnie jakieś odgłosy z ...kuchni ? Po cichutku wydostałam się z łóżka i podeszłam do drzwi sypialni. Kiedy lekko je uchyliłam zobaczyłam Jacka i jakaś blondynkę. Aby lepiej słyszeć ich rozmowę kucnęłam i bardziej wychyliłam się za drzwi.
- Miałaś zrobić jedną rzecz, jedno zadanie. Za to ci zapłaciłem a ty ? Nawet tego nie umiałaś zrobić - krzyknął chłopak.
- Zrobiłam to o co mnie prosiłeś. Upiłam go zawiozłam do domu a kiedy był nieprzytomny rozebrałam nas i zrobiłam parę fotek. Jak je zobaczy to będzie myśleć ze naprawdę mnie przeleciał.
- Wiem widziałem zdjęcia ale do cholery czemu tego nie zrobiłaś? Taka była nasza umowa.
- Nie jestem dziwką.
- Dobra kasę przelałem ci na konto które mi podałaś. A teraz spieprzaj jestem zajęty.

- Taa jasne - kiedy usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach do apartamentu szybko wskoczyłam do łóżka. O czym oni mówili ? Kim ona była ? Co ich łączyło? Miliony pytań po raz kolejny pozostawało bez odpowiedzi. Zamknęłam oczy i na nowo wszystko przemyślałam. Co się teraz ze mną stanie ? Jak mam się zachowywać ? Próbować uciec czy zostać z nim ? Oczywiście że wolałabym uciec ale boję się że wtedy Jack zabije Zayna a tego bym nie przeżyła. Straciłam nadzieję że jeszcze wszystko się ułoży, że wrócę do rodziców, ze będę szczęśliwa...z Zaynem. Ale to wszystko to już przeszłość.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 29

Zayn

- Ja też cię nigdy nie kochałem! Chyba nie myślałaś, że będę z taką małolatą - krzyknąłem za wychodzącymi Carrie i Jackiem.
Niekoniecznie popierałem jej pomysł, żeby udawać, iż nic nas nie łączy, że to była tylko przelotna znajomość. Wolałem się do niego dobrać i tak mu najebać, że nigdy by już nie pomyślał o krzywdzeniu innych. Ale w tej sytuacji byłem bez wyjścia. On rzeczywiście był nieobliczalny. Postrzał w ramię dał mi na to wystarczający dowód. Moja ręka! Z tych całych emocji i adrenaliny krążącej w moich żyłach zapomniałem o krwawiącym ramieniu. Nie mogłem iść do szpitala, od razu zadzwoniliby na policję. Zaczęłoby się zadawanie miliona pytań, na które i tak nie miałbym ochoty odpowiadać. Postanowiłem poprosić przyjaciela o pomoc.
- Hej stary, co tam? - powiedział Liam spokojnym tonem do słuchawki.
- Cześć, cześć. Słuchaj... Potrzebuję pomocy...

*

Chwilę później siedziałem u niego w domu. Michelle, jego siostra, była pielęgniarką, więc wiedziała co nieco na temat ran postrzałowych. W tej chwili to "co nieco" mi wystarczało. Gdy będę pewny bezpieczeństwa Carrie, zajmę się swoim zdrowiem w należyty sposób.
Usiadłem na stołku w kuchni mojego starego dobrego przyjaciela, pociągnąłem spory łyk alkoholu, który podstawił mi pod nos i przygryzłem szmatkę w oczekiwaniu na ruch Michelle. Nie wiem, jakim szajstwem strzelał we mnie Jack, ale na moim ciele rysowała się tylko jedna rana, ta, przez którą kula weszła. Oznaczało to chyba, że nadal siedziała ona we mnie. Dlatego tak bardzo się stresowałem. Ból i tak już był potworny. Miałem wrażenie, jakby ktoś wwiercał się w moją rękę. A teraz na dodatek miałem powierzyć swoje zdrowie, a może i życie, pielęgniarce! Kto wie, co ona mi stamtąd mogła wygrzebać... Zachłysnąłem się alkoholem jeszcze raz, wziąłem ostatni głęboki wdech i... to by było na tyle. Poczułem, jak odpływam.

*

Ocknąłem się z gotowym opatrunkiem na ramieniu. Po chwili dostrzegłem leżącą na stoliku zakrwawioną kulę. Żyję... Żyję! Ha, nie zabiła mnie! I musiałem przyznać, że czułem się całkiem nieźle. Pomijając oczywiście ból, od którego cała ręka mi pulsowała. Ale od czego są środki przeciwbólowe? Poprosiłem Liama o parę tabletek, które natychmiastowo połknąłem i z niecierpliwością czekałem, aż zaczną działać. Już chcieliśmy usiąść w salonie i porozmawiać. Miałem wytłumaczyć im, co do diabła się stało, bo jak do tej pory pomagali mi kompletnie nic nie wiedząc. Nie przejmowali się tym, że mogę ich wpakować w kłopoty. Czekali na odpowiednią chwilę na zadawanie pytań i byłem im za to niezmiernie wdzięczny. Ale przerwał nam mój dzwoniący telefon. Zerwałem się po niego i prędko odebrałem.
- Halo? Carrie? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - zapytałem na jednym tchu.
- Uspokój się - łatwo jej mówić, to nie ona martwi się o moje życie, będące w rękach jakiegoś szaleńcy. - Nic mi nie jest. Jesteśmy na stacji benzynowej i jedziemy na lotnisko.
- Zadzwonię na policję i przyjadę tam... na lotnisko - byłem bezradny.
- Nie! Nie dzwoń na policję - zaprotestowała Carrie. - Wiesz, do czego on jest zdolny. Jeśli się dowie... on zabije nas... ciebie.
- Nie martw się, nic się nie stanie. Załatwię to po swoj - dziewczyna nie dała mi dokończyć.
- Musze kończyć. On wraca.
To było ostatnie co zdążyłem od niej usłyszeć. Już wiedziałem co robić. Nie zamierzałem siedzieć bezczynnie i czekać. Nie mogłem zostawić tego bez odzewu. Ani nie miałem również zamiaru dać Carrie działać na własną rękę. Była dopiero nastolatką. Co ona mogła wiedzieć? Nie poradziłaby sobie z takim facetem, jakim jest Jack - psychicznym, narwanym, szajbniętym obłąkańcem. Musiałem jej pomóc. Byłem do tego zobowiązany. Z chwilą, gdy zaczepiłem ją na szkolnym korytarzu wiedziałem, że nie dam jej tak łatwo odejść. Czy z jej własnej woli, czy też z tej przymuszonej.

*

Napisałem Carrie smsa pytając na jakie lotnisko się udają i czy dałaby radę w jakiś sposób dowiedzieć się, gdzie polecą. Ryzykowałem wysyłając wiadomość. Jack mógł usłyszeć dzwoniący telefon. Jednak w tej chwili żyłem wielką nadzieją, że Carrie wyciszyła komórkę. Nawet jeśli, zawsze zostawała możliwość, że nie będzie chciała mi odpisać. Sama powiedziała, że nie chce, żeby stała mi się krzywda, że powinienem nie mieszać się w to teraz z policją. Aczkolwiek problemem było to, że obecnie całkowicie nie obchodziło mnie moje bezpieczeństwo. Chciałem je zapewnić przede wszystkim mojej dziewczynie. Tylko na jej zdrowiu mi zależało. I na jej życiu. Ale nie takim, jakie miałaby zapewnione u boku Jacka. Nie mogłem znieść myśli, że musiałaby znosić jego obecność i jego zachcianki. Już kiedyś przez to przechodziła i nie wywarło to na niej dobrego wpływu. Zasługiwała na więcej. Zasługiwała na szczęście, które nieustannie ktoś i coś próbowało jej odebrać.
Po krótkim dumaniu usłyszałem dźwięk przychodzącego smsa. Szybko go odczytałem, a na widok treści w nim zawartej mój mózg zaczął działaś na większych obrotach. Przyszłość rysowała się w nieznacznie jaśniejszych barwach. Wiedziałem, gdzie mają zamiar polecieć. Ale co dalej? Co zrobię, gdy trafię tam gdzie oni? Musiałem jak najprędzej uknuć jakiś plan. Najpierw jednak zamierzałem podjąć decyzję, która być może zaważy o tym, jak będzie wyglądało głównie moje życie.