Zayn
Nie spałem cala noc. Moja głowę zaprzątały cały czas te same
myśli: Co zrobię, jak juz ich znajdę? Czy mam pozbyć się Jacka ostatecznie, bo
inaczej nie da nam spokoju? Zawiadomić policje? Działać na własną rękę? Odbić
Carrie i uciec przed tym psychopata, kryjąc się przed nim do końca życia?
Morderstwo - wiadomo... Liczyłoby się z późniejszymi problemami. Ale znacznie
ułatwiałoby nam wspólne życie, gdybym nie wpadł w ręce glin. Jednak zabicie
człowieka nie jest łatwym czynem. Może i był czas, kiedy przysłowiowo nie
miałem serca i byłbym w stanie krzywdzić ludzi bez zahamowań, ale zmieniłem
się. Carrie mnie zmieniła i jestem pewny, ze nie zaakceptowałaby mnie - z mojej mrocznej przeszłości..
Tak minęła właśnie cala moja noc, na rozmyślaniach, czy postąpić
właściwie, ale prawdopodobnie nieskutecznie i nieefektywnie na dłuższą metę,
czy nieetycznie i brutalnie, ale z gwarancja na przyszłość bez Jacka. Zdecydowałem
dopiero rano...
- Dzień dobry, chciałbym zarezerwować bilet do Barcelony na
jak najszybszy termin.
- Tak się składa, ze dzisiaj o 15:00... - zaczęła mówić
kobieta po drugiej stronie linii, a ja juz wiedziałem, ze polecę tam dzisiaj.
Po zarezerwowaniu biletu prędko spakowałem najpotrzebniejsze
rzeczy, zjadłem obiad i pojechałem do Liama. Chciałem się z nim pożegnać przed podróżą,
w końcu nie wiadomo było, kiedy znowu się spotkamy i czy w ogóle, zważając na niepoczytalność
Jacka.
Spędziłem u przyjaciela nie całą godzinę, opowiedziałem mu o
zaistniałej sytuacji, a on całkowicie poparł mój plan. Byłem mu za to
niezmiernie wdzięczny, gdyż sam nie byłem pewny do ostatniej chwili podjętej
przeze mnie decyzji. Liam pomógł mi uwierzyć w słuszność moich przyszłych działań.
Na lotnisko dojechałem szybciej niż myślałem, przez co
czekanie na mój lot wydało się dłużyć jeszcze bardziej. Usiadłem wiec na krzesełku
i po raz enty w przeciągu ostatnich 24 godzin zacząłem rozmyślać o najbliższych
planowanych zdarzeniach. Marzyłem o tym, aby wszystko potoczyło się po mojej myśli.
Nawet nie zorientowałem się, gdy minęła 19:00. Przez megafon
poinformowali pasażerów mojego lotu, ze mają się zacząć kierować do odprawy. Kilkanaście
minut później siedziałem juz w samolocie.
Podroż przebiegła mi bardzo szybko, drzemka pozwoliła mi choć
troche nadrobić nieprzespana noc, dzięki czemu mój mózg mógł zacząć odrobinę trzeźwiej
myśleć. Carrie zdążyła napisać mi ostatniego smsa z nazwa hotelu, do którego
się udali. Miałem nadzieje, ze nadal tam są. Barcelona była pięknym miastem i
gdyby nie fakt, ze znalazłem się tu nie z własnego wyboru, to cieszyłbym się ta
chwila. Nadzwyczajnością i pięknem tego miejsca. Po odebraniu swojego bagażu i wyjściu
z budynku, natychmiastowo musiałem znaleźć taksówkę i pojechać do mojego
hotelu.
- Do hotelu el Coche proszę - powiedziałem moim łamanym hiszpańskim.
- Sie robi - odpowiedział kierowca w moim ojczystym języku,
co mnie zdumiło. - Piękny kraj, prawda?
- Ah tak - odpowiedziałem taksówkarzowi próbującemu nawiązać
ze mną konwersacje. - Gdyby nie to, po co tu przyjechałem, byłbym wniebowzięty
- odpowiedziałem ze smutnym uśmiechem na twarzy.
- Och...
Gdy tylko pomyślałem, ze mężczyzna nie chce być wścibski,
ten kontynuował swoja krotka wypowiedz.
- A co pana tu sprowadza?
Nie wiem dlaczego, ale nie usłyszałem w jego glosie żadnej chytrości,
która kazałaby mu dowiedzieć się o mnie jak najwięcej. Zdawało mi się, ze chciał
najprościej w świecie pomoc. Opowiedziałem mu wiec w skrócie moja historie, pomijając
te 'kryminalne' szczegóły i zastępując je tymi mniej dramatycznymi. Wysłuchał
mnie z cierpliwością, a na koniec odmówił płacenia za przewóz, gdyż nie umiał znaleźć
słów dodających mi otuchy, wiec zafundował mi darmową jazdę.
W hotelu zostawiłem swój bagaż, schowałem pieniądze, które zdecydowanie
przydadzą się nam później, wyciągnąłem pistolet z walizki i wsunąłem go za pas
spodni. Podjąłem decyzje. Nie będzie naszymi życiami rządził jakiś psychiczny
ciul. Zrobię światu przysługę,
pozbywając się go. Miałem tylko nadzieje, ze Carrie zrozumie
moją decyzje.
Specjalnie wynająłem pokój w hotelu, który znajdował się
blisko tego, gdzie Jack przetrzymywał moją dziewczynę. Nie chciałem robić
zamieszania z autami, które być może tylko bardziej nam przeszkodziły niż pomogły
w "ucieczce". Przeszedłem się do Casablanki,
udając tak zrelaksowanego jak tylko umiałem, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej
uwagi. Była 23 wieczorem, wiec nieprawdopodobnym było, żeby juz spali. Tym
lepiej. Będę mógł oglądać minę tego skurwiela, gdy jego szaleńczy plan rozpada
się kawałek po kawałku.
Wszedłem do holu, spojrzałem w kierunku recepcji i z ulga stwierdziłem,
że za lada stoi młoda dziewczyna, która z łatwością omotam i wypytam o numer
pokoju Carrie.
Piec minut później jechałem winda na 13. piętro, z sercem walącym
jak oszalałe, z myślami rozbieganymi i jednym przeważającym uczuciem nad
wszystkimi innymi - strachem. Jeśli coś stanie się mojej dziewczynie, nigdy sobie tego
nie wybaczę. Wysiadłem z windy, a juz dwa metry dalej dojrzałem drzwi z numerem
255 na środku. Zaczepiłem sprzątaczkę, którą przechodziła właśnie obok mnie i
mimo, iż strasznie nie chciałem jej w to wciągać, nie miałem wyboru.
- Mogłaby pani otworzyć dla mnie te drzwi? Zapomniałem
swojego klucza, a dziewczyna śpi i nie chce jej budzić, a ja mam cisnącą mnie potrzebę
skorzystania z toalety - powiedziałem kokieteryjnie.
- Oczywiście - odpowiedziała i wsunęła kartę w zamek
elektroniczny. Drzwi się uchyliły, a moje życie przybrało nieznanych mi
dotychczas barw.
Carrie
Obudziłam się koło 9, wzięłam szybki prysznic ubrałam się i
ruszyłam do kuchni. Po drodze zajrzałam do salonu. Jack spał na kanapie,
strasznie chrapiąc. Zrobiłam sobie kawy i usiadłam przy stoliku. Wszystkie
pytania po raz kolejny zasypały moją głowę. Nigdy nie pomyślałabym że czeka
mnie taka przyszłość. Czym sobie na to zasłużyłam ? Czy naprawdę to wszystko
musiało spotkać akurat mnie ? Potrząsnęłam głową. Nie Carrie nie myśl o
tym...przestań...od tego wszystkiego aż rozbolała mnie głowa. Wróciłam do
sypialni, wzięłam jakaś książkę z półki i postanowiłam trochę poczytać.
*
- Jak ci się dziś podobało kochanie ? - spytał Jack kiedy
tylko weszliśmy do apartamentu. Cały dzień zwiedzaliśmy miasto. Czy on naprawdę
myślał że mi się to podoba? Tyle czasu musiałam z nim spędzić i słychać jakiś
cholernych historii z jego życia które miały być zabawne...czy nie zauważył że
za każdym razem kiedy nazwał mnie swoim kochaniem mało co a zwróciłabym całą
zawartość swojego żołądka wprost na niego ? Chcąc nie chcąc musiałam udawać,
nie chciałam żeby inni cierpieli za mnie a jestem pewna że tak by się właśnie
stało gdybym nie była posłuszna. Westchnęłam i ruszyłam w stronę sypialni.
- Było fajnie - odparłam. Nie byłam w stanie wydusić z
siebie nic innego.
- To jeszcze nie koniec atrakcji skarbie - mówił powoli do
mnie podchodząc - Chce się z tobą kochać - powiedział. Stałam i gapiłam się na
niego nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Zaczęłam energicznie
potrząsać głową - Słuchaj Carrie...nawet mnie nie denerwuj...ostatnio czekałem
na ciebie aż za długo, a temu palantowi oddałaś się po zaledwie kilku
tygodniach znajomości. Nie chce żeby to wyglądało tak jak nasz ostatni raz -
Powiedział. Na tamto wspomnienie aż się wzdrygnęłam - Dlatego lepiej ze mną
współpracuj, kocham cię ale nie będę znosił nieposłuszeństwa.
Po tych słowach popchnął mnie na tyle mocno że upadłam
prosto na łóżko. Od razu się do mnie przykleił i zaczął całować mnie po całym
ciele...szyja...brzuch...Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, jedna po
drugiej aż w końcu zamieniły się w mały wodospad. Moje całe ciało przeszedł
dreszcz.
- Nie proszę cię Jack...- łkałam- błagam cię nie rób tego
...ja...ja nie chce...
- Zamknij się - krzyknął po czym uderzył mnie w twarz -
Zamknij się albo następnym razem uderzę o wiele mocniej - warknął. Coooo? Czy
on sobie ze mnie żartuje? To teraz jak uderzył ? Lekko ? Miałam wrażenie ze na
moim policzku wybuchnął mały pożar, tak bardzo piekł mnie po uderzeniu.
Zaczęłam się wiercić, próbowałam go z siebie zrzucić ale on był za ciężki. Po
kolei pozbywał się moich ciuchów aż zostałam w samej bieliźnie. Nie rozumiałam.
Cały dzień był miły...udawał cudownego chłopaka...był wręcz idealny a teraz ?
Znów zamienił się w potwora.
- Nie...- zaczęłam krzyczeć - Ty potworze, puść mnie.
Zamknęłam oczy i jeszcze bardziej płakałam. Nagle otworzyły się drzwi sypialni.
- Masz trzy sekundy żeby zostawić ją w spokoju albo rozwalę
ci głowę śmieciu.
Bardzo, ale to baaardzo przepraszamy za takie opóźnienie, ale mamy tyle obowiązków, że nie wyrabiamy. Od teraz rozdziały piszemy już na bieżąco.
Jeśli czytasz zostaw po sobie jakiś ślad, choćby zwykłe " czytam ". Chciałybyśmy wiedzieć czy ktoś czyta to fanfiction;**
W takim momencie! Ekstra rozdział <33
OdpowiedzUsuńKoniec? W takim momencie:( ja chcę już następny :D
OdpowiedzUsuńWarto bylo czekac ;D swietne ;D
OdpowiedzUsuńJesteście bez serca :P jak można było przerwać w takim momencie!
OdpowiedzUsuńCo do swojej nieobecności to wynagrodziłyście ją nam tym bardzo ciekawym rozdziałem :)
Czekam na nexta :D
Ania