sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 24

Zayn 

Dzień dopiero się zaczął, a ja już nie wiedziałem co ze sobą począć. Do pracy od poniedziałku trzeba zacząć chodzić, więc miałem teraz sporo wolnego. Jak na mnie chyba aż zanadto. Nie lubię bezczynności. Napisałem Carrie sms-a, że będę wieczorem czekał na nią pod swoim samochodem. Nie otrzymałem odpowiedzi, ale już wcześniej się tak zdarzało, a nasze spotkania odbywały się bezproblemowo. Wychodziło więc na to, że praktycznie cały dzień miałem dla siebie i musiałem jakoś spożytkować ten czas. Postanowiłem pojechać na zakupy, gdyż nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Zrobię zapas na następny tydzień albo dwa i będę miał to już załatwione.
Ubrałem się, dopiłem kawę i wyszedłem na zewnątrz. Skierowałem się do samochodu, jednak po chwili zmieniłem kierunek, bo stwierdziłem, że spacer do sklepu mi się przyda. Ochłonę, przemyślę ostatnie wydarzenia, które nawiasem mówiąc były nieprawdopodobnie niemożliwe i niesamowite... Tyle się działo. A to, co ostatnimi czasy czuję, jakie emocje we mnie siedzą, to jest po prostu nie do opisania. Co też ta Carrie ze mną wyprawia? Powinienem mieć wyrzuty sumienia, że ja, no prawie już dorosły facet, którym jestem, umawia się z nastolatką, a w dodatku własną uczennicą. Co więcej, uprawia z nią seks. I to nie byle jaki seks. Miniona noc była najlepszą w moim życiu. Carrie zrobiła mi loda, mówiąc bez ogródek. Dacie wiarę? Ta niewinna, nieśmiała dziewczyna, która do niedawna wstydziła się nosić sukienki, teraz była w stanie wziąć do ust mojego przyjaciela. I robiła to w lepszy sposób, niż jakakolwiek moja poprzednia partnerka. Mam nadzieję, że zachowałem się odpowiednio- czule, kochająco i miło. A Carrie poczuła moją miłość i wie, ile dla mnie znaczyło to, co zrobiła.
Nawet się nie obejrzałem, a już stałem przed drzwiami obrotowymi marketu. Ruszyłem ku nim, gdy niespodziewanie ktoś trącił mnie barkiem.
- Przep... - chciałem kulturalnie przeprosić, ale zostałem uprzedzony.
- Uważaj kurwa - wysyczał facet, który sam przed chwilą mnie stratował.
Normalnie nie wdaję się w bezsensowne konwersacje z nadymanymi koksami, ale ten jeden wyjątkowo mnie wkurwił. Pchał się tym swoim cielskiem i jeszcze obwinia innych o małą ''stłuczkę'', którą można było puścić mimochodem. Ale nie. On musiał się odezwać.
- Ty kurwa uważaj, święta krowo - odparowałem nie pozostając mu dłużnym.
Mężczyzna odwracał się w moim kierunku, a ja w duchu przygotowywałem się na obronę przed ciosem. Jednak ten w momencie, gdy znalazł się przodem do mnie, zamarł w bezruchu i popatrzył na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oku.
- O, to pan - powiedział szczerząc się jak głupi do sera.
- Przepraszam najmocniej, ale jakoś pana nie kojarzę - odpowiedziałem sarkastycznie.
- Nie dziwię się panu, też bym tak miał na pana miejscu.
Co też ten człowiek wygaduje? Najpierw rzuca się jak szalony, denerwując sie bez powodu i słownie mnie atakując, a potem udaje jakiegoś przymilnego faceta o niskiej samoocenie i twierdzi, że by sm siebie nie chciał pamiętać, gdyby był mną. Psychol.
- Nie rozumiem... muszę iść - zlekceważyłem jego odpowiedzieć, bo nie mogłem znaleźć w niej najmniejszego sensu.
- Tak tak, do zobaczenia.
Albo i nie. Mam nadzieję, że się nie spotkamy więcej, kimkolwiek ten dureń był. Zrobiłem rundkę wokół sklepu, pakując do wózka to co niezbędne. Spojrzałem na zegarek i z rozczarowaniem stwierdziłem, że nadal było bardzo wcześnie i nie wiedziałem co mógłbym robić przez resztę dnia. Oczywiście... mogłem napisać do kumpli, ale nie miałem ochoty. Wszyscy, z którymi się przyjaźnię, znają mnie od dawien dawna, od czasów gdy byłem tym Zaynem ruchającym laski nieopanowanie. A nie chciałem pamiętać tamtych lat. Nie chciałem, by cokolwiek mi o nich przypominało. Pragnąłem zasłużyć sobie na miłość Carrie.
Do domu dotarłem równie szybko, jak wcześniej do sklepu. Rozpakowałem zakupy, pochowałem wszystko tam, gdzie trzeba i włączyłem telewizor. Trafiłem na kanał z serwisem informacyjnym. W wiadomościach mówili o wypadku samochodowym, w którym brały udział trzy osoby. W jednym aucie jechała matka z dzieckiem, a w drugim najprawdopodobniej pijany kierowca. Już chciałem przełączać kanał, gdyż nie lubię słuchać o takich tragicznych wypadkach, gdy nagle moją uwagę przykuł ciąg dalszy newsów. Pokazano miejsce całego zajścia. Auto kierowcy było lekko stłuczone, podczas gdy drugie leżało na dachu. Nie to mnie przeraziło. Samochód był dokładnie taki sam, jak ten, który posiadała Perrie. Po chwili dziennikarka zaczęła mówić - Poszkodowani z wypadku natychmiastowo zostali przetransportowani do szpitala. Mężczyzna w celu założenia paru szwów i poddania się badaniom toksykologicznym, matka w stanie krytycznym, a dziecko z obrażeniami przypuszczalnie niezagrażającymi życiu - słuchanie wiadomości przerwał mi dzwoniący telefon.
- Słucham?
- Dzień dobry, czy rozmawiam z Zaynem Malikiem?
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Z tej strony dr. Pruna. Dzwonię poinformować pana o wypadku panny Perrie Edwards. Miała pana zapisanego pod numerem ICE*.
- Tak...? - czy to się działo naprawdę? Żeby aż taki zbieg okoliczności, akurat włączyłem tv na chwilę...
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli pan tu przyjedzie.
- Dobrze, ale niech doktor mi powie coś więcej.
- Powiem panu na miejscu.
- Do cholery jasnej, jak się czuje Perrie? - podniosłem nieco ton, przez co się zbeształem w myślach.
- Panna Edwards nie przeżyła wypadku. Robiliśmy wszystko...
Rozłączyłem się. Oczy zaszły mi mgłą. W porządku, nie znosiłem jej, większość naszych relacji polegała na wzajemnym dręczeniu się. Jednak spędziliśmy razem sporo czasu jako para zadowalających się kochanków i po prostu jak normalnemu człowiekowi zrobiło mi się przykro. Ruszyłem szybko do samochodu kierując się do jedynego szpitala, w jakim mogła znajdować się Perrie. A raczej jej ciało...

Dojechałem po jakichś dwudziestu minutach i szybkim krokiem zmierzyłem do rejestracji. Na miejscu zapytałem pielęgniarkę o lekarza operującego Perrie, na co ona wskazała mi drogę i już po chwili stałem z nim twarzą w twarz.
- Dzień dobry - wysapałem zmęczony po przemierzeniu prawie połowy szpitala.
- Pan musi być przyjaciele panny Edwards.
- Przyjaciele to za dużo powiedziane, ale tak, to ze mną pan rozmawiał.
- A to państwo nie jesteście razem? Nie jesteście spokrewnieni, ani bliscy sobie, ani coś w tym rodzaju? - zapytał zdezorientowany lekarz.
- Nic z tych rzeczy. Znaliśmy się przed kilkoma laty, ale urwaliśmy kontakt. Nie wiem, dlaczego to mój numer widniał w jej komórce...
- W porządku... Panie Malik, naprawdę nam przykro, robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale jej obrażenia były zbyt obszerne i poważne, żeby ją odratować.
- Dobrze - powiedziałem opanowanym głosem. Co mogłem innego powiedzieć? - A co z Tori? Jej córką - zapytałem spanikowany. Kto jak kto, ale ta mała nikomu niczym nie zawiniła.
- Żyje. Ma tylko kilka siniaków i mały wstrząs mózgu. poleży na obserwacji parę dni i będziemy mogli ją wypuścić.
Kamień spadł mi z serca. Ale co teraz się z nią stanie? Przecież nie miała ojca, nie miała nikogo.
- A co z nią teraz będzie?
- Skoro nie jest pan żadnym bliskim panny Edwards, pozostaje mi wezwać opiekę społeczną. Oni się nią porządnie zaopiekują - doktor popatrzył na mnie z wyrzutem.
Czy to moja wina, że Perrie pieprzyła się z kim popadnie i nawet nie znała tożsamości ojca jej dziecka? Nie.
- Mogę się z nią zobaczyć?
- Nie widzę takiej potrzeby. Nie powinien pan robić małej cieczki z mózgu. Będzie miała wystarczająco zmartwień. A nasi lekarze się nią dobrze zajmą.
- Dobrze - powiedziałem zrezygnowany, lekarz miał rację. - W takim razie do widzenia.
- Żegnam.
Wyszedłem żwawym tempem ze szpitala i poszedłem prosto do samochodu. Wiem, że Perrie była moją znajomą i owszem, ogarnął mnie smutek i żal z powodu jej śmierci i sytuacji Tori, w jakiej się znalazła. Ale co mogłem poradzić? Musiałem przynajmniej spróbować przestać myśleć o tej tragedii i nie dołować się tak, w końcu miałem własne życie. Po powrocie do domu wziąłem szybki prysznic i ubrałem się w świeże ciuchy. Wydarzenia dzisiejszego dnia przynajmniej sprawiły, że minął on szybciej i już za kilka minut miałem spotkać się z Carrie. Kochałem spędzać z nią czas i zapominać przy niej o bożym świecie. Zarzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem już przed dom, poczekać na rześkim powietrzu.

* ICE - In case of emergency (w nagłym przypadku, pierwsza osoba do kontaktu).


Jest i kolejny rozdział, mamy nadzieję, że się Wam spodoba :)
I ogromna prośba
;) Jeśli czytacie, zostawcie jakiś komentarz, chociażby kropkę. To bardzo motywuje :D


10 komentarzy:

  1. No dziewczyny powiem szczerze, a raczej napiszę :D że coraz bardziej zaskakujecie swoimi pomysłami :-) oczywiście na plus ;-)
    Mimo wszystko szkoda jest mi Perrie, a jeszcze bardziej jej córeczki, ale coś czuję, że Wy jej tak nie zostawicie :-)
    Czekam na dalszy rozwój sytuacji, bo w koncu dalej nie wiadomo kto odwiedził Carrie. Pozdrawiam.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm..., rozdział oczywiście super:D tylko zastanawia mnie fakt że to dziecko, a raczej czy to dziecko trafi do Domu dziecka. Już nie mogę się doczekać następnego rodziału:*tylko nadal nie zdradziłyście co z Carry, jestem tego strasznie ciekawa :) a i jeszcze kim był ten facet w sklepie, to też zastanawia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego się nie spodziewałam! Biedna Tori.. ;( czekam na nastepny ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu zayn nie poszedł do pracy? Kiedy będzie cos o pracy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo był sylwester, a potem Now Rok, więc wolne ;) a się wzorowałyśmy na takim układzie dni mniej więcej, jak był realnie w tym roku :)

      Usuń