poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 29

Zayn

- Ja też cię nigdy nie kochałem! Chyba nie myślałaś, że będę z taką małolatą - krzyknąłem za wychodzącymi Carrie i Jackiem.
Niekoniecznie popierałem jej pomysł, żeby udawać, iż nic nas nie łączy, że to była tylko przelotna znajomość. Wolałem się do niego dobrać i tak mu najebać, że nigdy by już nie pomyślał o krzywdzeniu innych. Ale w tej sytuacji byłem bez wyjścia. On rzeczywiście był nieobliczalny. Postrzał w ramię dał mi na to wystarczający dowód. Moja ręka! Z tych całych emocji i adrenaliny krążącej w moich żyłach zapomniałem o krwawiącym ramieniu. Nie mogłem iść do szpitala, od razu zadzwoniliby na policję. Zaczęłoby się zadawanie miliona pytań, na które i tak nie miałbym ochoty odpowiadać. Postanowiłem poprosić przyjaciela o pomoc.
- Hej stary, co tam? - powiedział Liam spokojnym tonem do słuchawki.
- Cześć, cześć. Słuchaj... Potrzebuję pomocy...

*

Chwilę później siedziałem u niego w domu. Michelle, jego siostra, była pielęgniarką, więc wiedziała co nieco na temat ran postrzałowych. W tej chwili to "co nieco" mi wystarczało. Gdy będę pewny bezpieczeństwa Carrie, zajmę się swoim zdrowiem w należyty sposób.
Usiadłem na stołku w kuchni mojego starego dobrego przyjaciela, pociągnąłem spory łyk alkoholu, który podstawił mi pod nos i przygryzłem szmatkę w oczekiwaniu na ruch Michelle. Nie wiem, jakim szajstwem strzelał we mnie Jack, ale na moim ciele rysowała się tylko jedna rana, ta, przez którą kula weszła. Oznaczało to chyba, że nadal siedziała ona we mnie. Dlatego tak bardzo się stresowałem. Ból i tak już był potworny. Miałem wrażenie, jakby ktoś wwiercał się w moją rękę. A teraz na dodatek miałem powierzyć swoje zdrowie, a może i życie, pielęgniarce! Kto wie, co ona mi stamtąd mogła wygrzebać... Zachłysnąłem się alkoholem jeszcze raz, wziąłem ostatni głęboki wdech i... to by było na tyle. Poczułem, jak odpływam.

*

Ocknąłem się z gotowym opatrunkiem na ramieniu. Po chwili dostrzegłem leżącą na stoliku zakrwawioną kulę. Żyję... Żyję! Ha, nie zabiła mnie! I musiałem przyznać, że czułem się całkiem nieźle. Pomijając oczywiście ból, od którego cała ręka mi pulsowała. Ale od czego są środki przeciwbólowe? Poprosiłem Liama o parę tabletek, które natychmiastowo połknąłem i z niecierpliwością czekałem, aż zaczną działać. Już chcieliśmy usiąść w salonie i porozmawiać. Miałem wytłumaczyć im, co do diabła się stało, bo jak do tej pory pomagali mi kompletnie nic nie wiedząc. Nie przejmowali się tym, że mogę ich wpakować w kłopoty. Czekali na odpowiednią chwilę na zadawanie pytań i byłem im za to niezmiernie wdzięczny. Ale przerwał nam mój dzwoniący telefon. Zerwałem się po niego i prędko odebrałem.
- Halo? Carrie? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - zapytałem na jednym tchu.
- Uspokój się - łatwo jej mówić, to nie ona martwi się o moje życie, będące w rękach jakiegoś szaleńcy. - Nic mi nie jest. Jesteśmy na stacji benzynowej i jedziemy na lotnisko.
- Zadzwonię na policję i przyjadę tam... na lotnisko - byłem bezradny.
- Nie! Nie dzwoń na policję - zaprotestowała Carrie. - Wiesz, do czego on jest zdolny. Jeśli się dowie... on zabije nas... ciebie.
- Nie martw się, nic się nie stanie. Załatwię to po swoj - dziewczyna nie dała mi dokończyć.
- Musze kończyć. On wraca.
To było ostatnie co zdążyłem od niej usłyszeć. Już wiedziałem co robić. Nie zamierzałem siedzieć bezczynnie i czekać. Nie mogłem zostawić tego bez odzewu. Ani nie miałem również zamiaru dać Carrie działać na własną rękę. Była dopiero nastolatką. Co ona mogła wiedzieć? Nie poradziłaby sobie z takim facetem, jakim jest Jack - psychicznym, narwanym, szajbniętym obłąkańcem. Musiałem jej pomóc. Byłem do tego zobowiązany. Z chwilą, gdy zaczepiłem ją na szkolnym korytarzu wiedziałem, że nie dam jej tak łatwo odejść. Czy z jej własnej woli, czy też z tej przymuszonej.

*

Napisałem Carrie smsa pytając na jakie lotnisko się udają i czy dałaby radę w jakiś sposób dowiedzieć się, gdzie polecą. Ryzykowałem wysyłając wiadomość. Jack mógł usłyszeć dzwoniący telefon. Jednak w tej chwili żyłem wielką nadzieją, że Carrie wyciszyła komórkę. Nawet jeśli, zawsze zostawała możliwość, że nie będzie chciała mi odpisać. Sama powiedziała, że nie chce, żeby stała mi się krzywda, że powinienem nie mieszać się w to teraz z policją. Aczkolwiek problemem było to, że obecnie całkowicie nie obchodziło mnie moje bezpieczeństwo. Chciałem je zapewnić przede wszystkim mojej dziewczynie. Tylko na jej zdrowiu mi zależało. I na jej życiu. Ale nie takim, jakie miałaby zapewnione u boku Jacka. Nie mogłem znieść myśli, że musiałaby znosić jego obecność i jego zachcianki. Już kiedyś przez to przechodziła i nie wywarło to na niej dobrego wpływu. Zasługiwała na więcej. Zasługiwała na szczęście, które nieustannie ktoś i coś próbowało jej odebrać.
Po krótkim dumaniu usłyszałem dźwięk przychodzącego smsa. Szybko go odczytałem, a na widok treści w nim zawartej mój mózg zaczął działaś na większych obrotach. Przyszłość rysowała się w nieznacznie jaśniejszych barwach. Wiedziałem, gdzie mają zamiar polecieć. Ale co dalej? Co zrobię, gdy trafię tam gdzie oni? Musiałem jak najprędzej uknuć jakiś plan. Najpierw jednak zamierzałem podjąć decyzję, która być może zaważy o tym, jak będzie wyglądało głównie moje życie.

2 komentarze:

  1. Jak zawsze rozdział super ;) mam nadzieję że on ją uratuje i będą żyli długo i szczęśliwie :) hehe :D

    OdpowiedzUsuń
  2. On musi ją uratować. <33 cudny rozdział

    OdpowiedzUsuń